I b艂膮kam po lasu dukcie; wok贸艂 struktur wielu brz贸z,
ledwokawo doznaj膮c mi臋dzy nimi; "jako taki luz",
przemieszczam si臋 po艣piesznie, pl膮druj膮c jedn膮 z wielu dr贸g -
zostawiaj膮c w艣r贸d pasm ziemnych, 艣lady moich st贸p.
Wyt艂aczam nimi ram臋, epizodu i mszastego smaku,
poszukuj膮c w艣r贸d mrugni臋膰, zawieszenia na艅 chwil spadu,
a brzozy maj膮 oczy, nie mo偶na im zarzuci膰 wcale ich braku,
co ka偶da z osobna spogl膮da na mi臋, oblewaj膮c dreszczem na karku.
I ogarnia mnie splot, czarno-bia艂ych spojrze艅 podstaw drzew,
gdy spogl膮dam kr臋po, marszczy w niepewno艣ci moja brew;
nie mog臋 znale藕膰 偶adnej drogi, jakoby to odg贸rny psotny blef,
gdzie szukam wskaz贸wek; to膰 z samego rdzenia drzewnych serc.
Otumiony w bezw艂adzie, k艂ad臋 d艂o艅 na ostrej w odbiorze korze,
nie wiem czy ktokolwiek; w 艣rodku g臋艣cin lasu mi pomo偶e?
A gdyby tylko modlitwa; wys艂uchana by艂a - cho膰 nie s膮dz臋...
...w tym zatraconym cz艂owiecze艅stwu, na t艂ocznej od drzew drodze;
niepowtarzalno艣ci, jakoby w r贸wnaniu; oczysk ka偶dej z brz贸z,
i w niepami臋taniu, przebytego przekopu, jednego z wielu 艣cie偶yn smug,
wierz臋, 偶e mog臋 - dokona膰 tego co chcia艂bym jednak m贸c;
w sile ludzkiej stan膮膰, zamiast linie bedro偶yn co rusz snu膰.
Podszeptuj膮 mi do ucha, poruszaj膮 艣limaka do czystego odbioru,
R贸wnowa偶膮c chaos w膮tk贸w, do p艂aszczyzny ich poziomu,
Nie, to nie omamy, 偶adna paranoja i nic tego pokroju...
Po prostu przeszukuj臋, le艣nego podszeptu w sedna kredo domu.
I chwytam podstaw, maluj臋 podeszwy zieleni膮 flory mchu,
przeczesuj膮c krajobraz, jedn膮 z wielu nietrafionych pr贸b...
Czy to tutaj? Czy defekt mo偶liwy w ludzkim b艂臋dzie jakby zn贸w?
Jeszcz臋 troch臋 i znajd臋, a偶 nie braknie w my艣lospadzie to膰 krzty tchu.
"-Argh!" - o艣lepi艂y mnie strumienie 艣wietlne; ciep艂e i ra偶膮ce...
Spod listnych koron brz贸z, oplot艂y me palce wi膮zek tysi膮ce;
kszta艂tne ulistnienia obra艂y form臋, co w poj臋ciu ludzkim mo偶e i myl膮ce -
i ukaza艂y poblask w ca艂o艣膰, w nerwach ocznych - od jasnoka rw膮ce.
Wnet przeszy艂o mi臋 meritum; wszelakiej suto艣ci i b艂ogos艂awie艅stwa;
jakoby daru epicentrum - pierwotnej fauno-flory wn臋trza;
mog艂em zatem oprze膰 swoje skrajne sedno, w ot g艂臋bi jego serca,
u艂ama膰 r膮bka kr臋pej floem i smakowa膰 esencji tego miejsca.
Gdzie sta艂y otworem, wszelkie drogi le艣nych zgie艂k贸w i chcia艂em
za fixem jasno艣ci pod膮偶y膰, gdzie w膮tpliwo艣ci ju偶 wcale nie mia艂em;
przes艂uchiwa膰 dialog贸w i poszum贸w d膮偶no艣ci, przy kt贸rych sta艂em;
Gdy wszed艂em do samego 艣rodka istoty; 艣r贸dlesia skrajnych marze艅.
Komentarze
Prze艣lij komentarz